39
Produkty
zrecenzowane
0
Produkty
na koncie

Ostatnie recenzje napisane przez użytkownika ✪ PR1CE ✪

< 1  2  3  4 >
Wyświetlanie 21-30 z 39 pozycji
Według 14 osób ta recenzja jest przydatna
Według 1 osoby ta recenzja jest zabawna
42.4 godz. łącznie (16.4 godz. w momencie publikacji recenzji)
Ogrywając "2033" bawiłem się świetnie, a zwłaszcza przez wzgląd na to, iż została ona stworzona tak, aby przypominała mechaniką sequel. Zachwalane "Last Light" nie wciągnęło mnie od pierwszych minut. Zbyt dużo dialogów oraz rzucenie gracza w sam środek polowania na jedynego, ocalałego Cienia nie brzmiało kusząco. Tym razem Artem jest już stalkerem, żądnym przygód. W tej odsłonie poznajemy go nieco bardziej. Dowiadujemy się, że jest łatwowiernym człowiekiem, broniącym pewnych ściśle ustalonych idei. Historia jest bardzo dobrze poprowadzona, co widać głównie w początkowych sekwencjach. Mimo to zdarzają się bardzo nużące etapy, w których przemierzamy samotnie tunele metra, tocząc pojedynek z bandytami. Gra potrafi także nieźle przestraszyć. Zdarzają się miejsca, gdzie Artem doznaje dziwnych wizji, które go otumaniają. Na szczęście jesteśmy odporni na działanie niektórych postaci. Na powierzchnię wychodzimy dosyć często, co daje nam namiastkę nieliniowości. Oprócz tradycyjnych aktywności takich jak m.in. poszukiwanie paliwa czekają na nas również walki z nowymi gatunkami mutantów (krewetki). Są one jeszcze bardziej niebezpieczne niż znane nam nosalisy czy wartownicy, choć i tak największe zagrożenie stwarzają demony. Tym razem jest o tyle trudniej, że rzadko ktoś nam pomaga, więc starcia są cięższe i trudniejsze. Grę możemy przejść w trybie Spartanina lub Przetrwania. Oczywiście polecam pierwszą opcję z uwagi na dostępność zasobów. Duże wrażenie robi nacisk położony na skradanie. Etapy takie jak Ośrodek czy Oddzielenie możemy bez problemu ukończyć pozostając w ukryciu i nie wypalając ani jednej kuli. Wersja Redux oferuje w pakiecie paczkę misji DLC, w których nieraz wcielamy się w innych bohaterów. Są one jednak dosyć wymagające (Oddział snajperów). Graficznie - najwyższa półka. Wysoka jakość tekstur przy zachowaniu doskonałej płynności. Udźwiękowienie - ideał, rosyjskie dialogi dodają klimatu, choć przyjemniej mi się grało po niemiecku, a nawet hiszpańsku (!).

+ Misje dodatkowe
+ Oprawa graficzna
+ Dialogi
+ Feeling strzelania
+ Klimat opowiadanej historii
+ Dubbing (i angielski, i niemiecki, i hiszpański)

- Niektóre rozmowy nie są tłumaczone
- Miejscami źle wyważony poziom trudności
- Sporo nużących etapów
- Denerwujący bohaterowie (np. Paweł)

Podsumowując, dobra gra. Choć prawdę powiedziawszy przy poprzedniej odsłonie bawiłem się trochę lepiej. Wersja Redux nie oferuje zbyt dużo zmian względem wersji standardowej. Miłego eksplorowania tunelów moskiewskiego metra!
Opublikowana: 27 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
Według 20 osób ta recenzja jest przydatna
Według 6 osób ta recenzja jest zabawna
35.3 godz. łącznie (15.1 godz. w momencie publikacji recenzji)
Ostatni raz grałem w porządne "Call of Duty" cztery lata temu.
Ukończyłem kampanię "Infinite Warfare" i obraziłem Infinity Ward następującymi grzechami:
Powtarzalny tryb wieloosobowy z "Black Ops III", świetny tryb Zombie z tylko jedną mapą.
Więcej grzechów nie pamiętam, niech za wszystkie serdecznie żałują, postanowili poprawę i nie muszą w tym roku prosić graczy o rozgrzeszenie.

+ Kampania
+ Długość gry
+ Ciekawe misje poboczne
+ Tryb Zombie utrzymany w klimacie lat 80. (Neonowe barwy, David (!), alternatywa dla mrocznego Zombie z "BO")
+ Bohaterowie (Salter, Reyes, Ethan, Mac)
+ Futurystyczne gadżety
+ Kosmos (tak, ja jestem z tych, którym się podobał)
+ Starcia powietrzne
+ Oprawa graficzna
+ Polski dubbing
+ Szybkie tempo
+ Multiplayer (choć mało zmian względem poprzedniczki, ot połącznie "Advanced Warfare" i "BO III")

- Treść napisów nie pokrywa się często z dubbingiem
- Problemy z łączem w trybie Zombie
- Jedna mapa (Spaceland)

Wniosek: Najlepsze "Call of Duty" od lat. Infinity Ward zasługują na nagrodę. Oby tak dalej! Miłego strzelania na tle Saturna i eliminowania wrogów w zerowej grawitacji!
Opublikowana: 26 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
Według 16 osób ta recenzja jest przydatna
9.9 godz. łącznie (1.8 godz. w momencie publikacji recenzji)
UWAGA! CZAS GRY STEAM NIE ODPOWIADA REALNEMU CZASOWI. ZALECA SIĘ NIE SUGEROWAĆ CZASEM, LECZ RECENZJĄ.

Wydany w 2007 roku "Crysis" miał na nowo zdefiniować pojęcie efektownej strzelaniny pierwszoosobowej. Długo zapowiadana premiera, a także obiecywana wysoka jakość wykonania były dla graczy nie lada pokusą. Czy było warto? Oczekiwania najwyraźniej przerosły ambitnych twórców, albowiem jedyne, co miał do zaoferowania ich dumny przedstawiciel to piękna oprawa graficzna, która po dziś dzień zdaje się nie mieć sobie równych. Raptem cztery lata później przyszedł czas na rewolucje. Czy jednak kontynuacja ma do zaoferowania coś więcej. Czy może jest tylko sprytną próbą zawładnięcia portfelami naiwnych graczy? W grze wcielamy się w zupełnie nową postać, którą jest świetnie wyszkolony żołnierz o niezbyt mądrym imieniu, Alcatraz. Na tętniącym życiem Manhattanie zaczął rozwijać się groźny, tajemniczy wirus, wyniszczający miejscową ludność. Próby opatentowania antidotum okazują się nieudane. Jedynym wyjściem z sytuacji jest eksterminacja zarażonych. Tymczasem Alcatraz otrzymuje od zmarłego Proroka Nanokombinezon. Rozpoczyna krucjatę przeciwko niebezpieczeństwu, chcąc za wszelką cenę odkryć, jak znalazł się w centrum tych straszliwych wydarzeń.

Branża elektronicznej rozgrywki rozwija się nieustannie. Dumnym przedstawicielem strzelanin pierwszoosobowych jest chociażby kultowa już seria "Call of Duty". Podbój rynku gier wideo rozpoczęła od zaprezentowania świetnego pierwowzoru osadzonego w klimacie II wojny światowej. Niestety ten wyeksploatowany do granic możliwości temat z czasem zaczął nużyć, a nawet irytować wygłodniałych graczy, którzy oczekiwali od nowoczesnych FPS-ów świeżych, ambitnych pomysłów. Zaczęto więc żeglować po różnych barierach czasowych, cofając się do czasów Zimnej Wojny czy też batalii w Wietnamie. Zamiast powracać do przeszłości podjęto decyzję o kroku w przód. Zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Odległa przyszłość to bowiem idealny temat na nowoczesny tytuł, który zachwyci nas otwartym, świetnie wykreowanym światem. Taki właśnie miał być "Crysis". Gra, która czerpała garściami z osiągnięć pionierów gatunku. Było pięknie, ale... nużąco. Pierwsza część serii nie okazała się kamieniem milowym w branży, ale stała się świetną zabawą na naprawdę długie godziny. Pracując nad kontynuacją twórcy zdawali sobie sprawę, że nie dadzą rady zagarnąć portfeli tym samym schematem. Czy więc był sens wszczynać rewolucję? Zanim nowo narodzone dziecko od studia Crytek zostało przygarnięte przez chętnych do opieki graczy, światło dzienne ujrzały wymagania sprzętowe. I choć dziś, w dobie komputerów z NASA, mogą wyglądać komicznie, o tyle przed czterema laty wymagały zaopatrzenia się w solidne komputery. Mimo to gra nie zestarzała się ani trochę. Nawet przechadzając się przez ulice wyludnionej metropolii mając ustawioną najniższą jakość tekstur, nie przestajemy mieć wrażenia, że otoczenie wygląda bardzo naturalnie. "Crysis 2" był swoistą zachętą do zmiany swojego dotychczasowego sprzętu. Dżungla w części pierwszej nie była dla twórców wyzwaniem. Bujna roślinność, woda, pojazdy. Ich potencjał widać dopiero w "dwójce", która wymagała nieco większej opieki. Już na samym początku rozgrywki zauważamy przepiękną oprawę wizualną, która kusi realizmem i jakością wykonania. Aż trudno wybrać, co prezentuje się najlepiej. To samo tyczy się udźwiękowienia, które tym razem zostało opatrzone pełną, polską wersją językową.

Poprzednikowi zarzucano pójście na łatwiznę. Dopiero po ochłonięciu zadałem sobie pytanie, gdzie podziała się ciekawa historia? Warstwa fabularna w "dwójce" została potraktowana tak, jak w standardowym niszowym kinie akcji. Kilka stron, napisanego na kolanie scenariusza i solidnej akcji osadzonej (w tym przypadku) w niedalekiej przyszłości. Walka z wirusem pacyfikującym ludność to motyw zapożyczony chociażby z "Resident Evil", lecz nawet biorąc pod uwagę fakt, iż historia nie jest zbyt angażująca - miłośnicy "zwiedzania" będą zadowoleni. Crytek wykorzystał swoje doświadczenie nabrane podczas realizacji "Far Cry'a", oferując graczowi pełną swobodę ruchów. Lokację ponownie możemy przemierzać pieszo bądź za pomocą różnorodnych pojazdów. W tym całym zamieszaniu zabrakło jednak miejsca na barwnych bohaterów, znanych z pierwowzoru. Gdzie podziali się prawdziwi twardziele rodem z lat 80 ubiegłego stulecia? Największą wadą gry pozostaje sama walka. Rozgrywka jest bardzo nużąca, zaś sam system strzelania dość toporny. Wrogowie często zlewają się z otoczeniem, przez co ich eliminacja wydaje się niemożliwa. Rekompensuje to jedynie pokaźny arsenał, z którego możemy śmiało wybierać różnorakie giwery. Nieprzydatny okazał się natomiast sam kombinezon. Korzystałem jedynie z "opancerzonego". Sprint, czy też niewidzialność były niezastąpione w dżungli, gdzie ciężko było zauważyć wszystkich wrogów, którzy i tym razem dysponują naprawdę wysoką inteligencją.

"Crysis 2" to tsunami rozpętane w szklance wody. Miało być lepiej, mocnej i szybciej, a wyszło nie lepiej niż w poprzedniku. Ponownie postawiono na oprawę graficzną, traktując wszystko co istotne drugorzędnie. Miejska dżungla to jedynie zamaskowanie braku jakichkolwiek pomysłów na serię. Tytuł recenzji Rewolucje to nic innego, jak nawiązanie do trylogii "Matrix". Dużo obiecywania, a mało zmian, które zarówno w przypadku filmu Wachowskich, jak i dziecka Cryteka okazały się znikome. Mimo to gra potrafi spowodować uzasadniony opad szczęki. Jest to jednak stanowczo za mało, aby uznać ten tytuł za produkcję naszych marzeń.

MIAŁEM SPORO WĄTPLIWOŚCI CZY GRĘ POLECIĆ CZY NIE, BOWIEM MOJA OCENA WYNOSI 6/10. FANI POPRZEDNIKA BĘDĄ USATYSFAKCJONOWANI, JEŚLI LICZYCIE NA GRĘ LEPSZĄ, TO SROGO SIĘ ZAWIEDZIECIE.
Opublikowana: 23 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
Według 5 osób ta recenzja jest przydatna
11.9 godz. łącznie (10.7 godz. w momencie publikacji recenzji)
Spoglądając na najnowszą produkcję polskiego koncernu, zajmującego się produkcją gier wideo - City Interactive - aż chciałoby się rzec, że owa pozycja nie odniesie oczekiwanego sukcesu, nie rewolucjonizując okupowanej branży elektronicznej rozrywki. Wyeksploatowany do granic możliwości temat II wojny światowej z czasem zaczął nużyć spragnionych wrażeń graczy. Zarówno seria "Battlefield", "Medal of Honor" jak i (o zgrozo) "Call of Duty" poszła w stronę współczesnych konfliktów rozgrywających się najczęściej na terenie Bliskiego Wschodu. Rok 2014 upłynął pod znakiem krwawej walki z ♥♥♥♥♥♥♥♥♥. Na arenę powrócił stary, poczciwy "Wolfenstein", któremu znudziła się wcześniejsza emerytura, zaś recenzowany produkt zdaje się pamiętać początki wspomnianych wcześniej cyklów, próbując zabłysnąć w świecie dynamicznych, efektownych strzelanin pierwszoosobowych. W świecie gier spod znaku FPS najczęściej wcielamy się w zimnokrwistego twardziela ze stężeniem testosteronu powyżej dopuszczalnej normy. Człowieka gotowego stanąć naprzeciw uzbrojonej po zęby armii. Aby nie szukać daleko wystarczy przypomnieć sobie szanownego B.J. Blazkowicza - narwanego Amerykanina polskiego pochodzenia. Twórcy "Enemy Front" czerpią wyraźny przykład z trzeciej odsłony "Far Cry’a" przedstawiając graczom miałkiego pismaka, kształtującego swój pamiętny wizerunek bohaterskiego wojaka. Robert Hawkins jest amerykańskim korespondentem wojennym, któremu powierzono z pozoru proste zadanie dokumentowania losów światowego ruchu oporu, próbującego przeciwstawić się nazistowskiej tyranii. Hawkins za paskiem nosi naładowaną broń, przecząc słowom iż jakoby pióro było silniejsze od miecza. Aby w pełni zrozumieć sens działań rewolucjonistów postanawia brać czynny udział w rozgrywających się na całym globie walkach, zjednując sobie co raz to nowych, równie walecznych sojuszników.

Rozgrywka przedstawiona w "Enemy Front" czerpie garściami z dokonać prekursorów gatunku, zgrabnie wplatając własne, ambitne, a co ważniejsze - oryginalne pomysły. Jak na typowego wojaka przystało, Hawkins nie traci czasu na fotografowanie celów czy też sporządzanie cennych notatek. Jego celem będzie obalenie rządów Adolfa Hitlera, a przynajmniej jego pobratymców. Naszym celem będzie przede wszystkim sabotaż. Zapomnijcie o okultystycznych rytuałach ("Wolfenstein") czy też futurystycznej broni. Tym razem zimnokrwiści ♥♥♥♥♥♥♥ szykują atak za pomocą nowoczesnego, imponującego rozmiarami wojskowego sprzętu, mającego na celu unieszkodliwienie niewygodnych celów. Likwidacja wrogich pojazdów, sprzątanie posterunków czy też skuteczne odpieranie ataków z naszej pięknej stolicy. To tylko jedne z nielicznych zadań czekających na nas w "Enemy Front". Największym atutem produkcji od CI Games jest bez wątpienia warstwa fabularna, traktująca o losach bohaterskich żołnierzy toczących zażarty bój z wysłannikami Rzeszy. Początkowo historia nie angażuje. Na powitanie otrzymujemy ciekawe wyznanie protagonisty, przemawiającego do pozostałych przy życiu ludzi niczym John Connor z czwartego "Terminatora". Wielokrotnie powtarzane, a zarazem dobitnie akcentowane słowo "opowieść" pobudza apetyt. Gra rozrzuca nas po całej Europie. Swą przygodę rozpoczniemy w Warszawie, gdzie u boku bojowników Armii Krajowej podejmiemy próbę uwolnienia dobrodusznego kapłana. Potem trafimy do okupowanej Francji, której jedyną nadzieją jest pewna piękna, aczkolwiek nieufna Francuska symbolizująca lata Wielkiej Rewolucji, wiodąc lud na barykady. Sprawnie zrealizowane misje na francuskim terenie zostaną zastąpione ponowną wizytą w stolicy. Na spragnionych wrażeń graczy czeka również wycieczka po mroźnej Skandynawii. Jako, że za realizacją gry stoją nasi rodacy - nie zabrakło licznych nawiązań do naszej wojennej historii. Kozera - symbolizujący walecznych dowódców AK, gotowych zginąć za ojczyznę czy też udział w powstaniu z roku 1944. Wbrew pozorom zabieg ten nie ma na celu wzmacnianie patriotyzmu w sercach Polaków, lecz ma za zadanie ukazać nam losy naszych przodków. Warszawa stanowi zatem swoiste podsumowanie każdego rozdziału, gdyż to właśnie tam kończy się każda opowieść.

"Enemy Front" imponuje również mechaniką rozgrywki oraz elementami, mającymi na celu usprawnienie gry. Olbrzymia mapa, wrogowie zmieniający kolor czy też wyraźny wskaźnik zawartości naszego ekwipunku. Wrażenie robi także oprawa audiowizualna. Zapożyczenia z "Ghost Warrior" (słynna kamera na wystrzelony pocisk), duża dbałość o szczegóły czy też dźwięk broni. Zawodzą jedynie animacje obecne przed niemalże każdą misją. "Enemy Front" to kolejna próba zawojowania rynku gier wideo przez polskich producentów. CI Games tym razem zaskoczyło, realizując sprawną, ciekawą strzelaninę w realiach II wojny światowej. I choć nie jest to fenomen na miarę pierwszej części "Call of Duty", to sprawia, że możemy być dumni z naszych rodaków.

OCENA OSCYLUJE W GRANICACH 6,5/10. FANI WOJENNYCH STRZELANIN POWINNI DODAĆ SOBIE 1 PUNKT.
Opublikowana: 23 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
Według 7 osób ta recenzja jest przydatna
9.0 godz. łącznie
Deadfall Adventures" to produkcja od fanów, dla fanów. Programiści ze studia The Farm 51 próbują zdobyć serca graczy prostą, sprawdzoną konwencją dobrego filmu przygodowego. Filmu, którego tematyką są poszukiwania zaginionych artefaktów oraz walka z bezwzględnymi siłami zła. Ambitni twórcy przewidywali zażartą konfrontację z serią "Uncharted" oraz "Tomb Raider", lecz końcowy efekt zaskoczył zarówno graczy, jak i naszych rodzimych, pewnych siebie autorów. Jako zagorzały miłośnik wykreowanego przez Stevena Spielberga uniwersum, w którym władzę sprawuje rząd Stanów Zjednoczonych mający prawo do uszczuplania wielu zasobów znajdujących się na całym globie - wiązałem olbrzymie nadzieje z najnowszą produkcją studia The Farm 51. Gliwiccy programiści postawili sprawę jasno. Ich celem był podbój rynku gier wideo i obalenie króla produkcji przygodowych. Efekt końcowy to już jednak inna bajka. Najtrudniejszą rzeczą okazuje się bowiem wyodrębnienie przedstawionej w grze fabuły, która okazuje się zlepkiem różnego rodzaju wydarzeń, mających za zadanie popchnięcie całej historii do przodu. Twórcy czerpią garściami z serii "Indiana Jones", co przekłada się na mizerną, dość przewidywalną historię, której głównym bohaterem jest irytujący, pozbawiony charyzmy archeolog o legendarnym nazwisku Quatermain.

W grze wcielamy się w postać wnuka słynnego Allana Quatermaina - Jamesa. Lecz o ile jego dziadek był błyskotliwym, odważnym poszukiwaczem przygód - o tyle jego wnuk, to zwykły archeolog zarabiający na legendzie przodka. Pewnego dnia zjawia się u niego pewna piękna kobieta prosząca o pomoc w odnalezieniu starożytnego serca. Bohater pakuje walizki i wyrusza w pełną przygód podróż do Egiptu, Ameryki Południowej oraz na Arktykę. Rzecz jasna jego przeciwnikiem okazują się faszyści oraz sowieci, chcący wejść w posiadanie tajemniczego przedmiotu. Fabułę udaje się zatem streścić w kilku zdaniach, lecz cała historia jest w bardzo nieumiejętny sposób opowiedziana. Motorem napędzającym akcję nie okazuje się bowiem próba odnalezienia serca, lecz wydostanie się z pułapek zastawianych zarówno przez Niemców, jak i również przedstawicieli wielu starożytnych cywilizacji. Początkowo historia niemiłosiernie nuży, doprowadzając gracza na skraj załamania nerwowego. Z czasem jednak opowieść nabiera rumieńców, a nasz bezpłciowy bohater orientuje się, że nikomu nie można ufać. Inny tytuł, inny bohater, inna historia. Lecz nawet tym elementom nie udało się ukryć faktu, iż "Deadfall" to istna kopia przygód Indiany Jonesa, lecz z tą różnicą, że ukazana w autorski, całkiem przyzwoity sposób. Bohater z biczem i kapeluszem, towarzyszka w postaci pięknej niewiasty, faszyści próbujący zawładnąć światem pradawnymi metodami oraz słynne czasy przedwojenne. Do tego dochodzą również relacje między bohaterami, którzy nawzajem kierują w swoją stronę masę ironicznych, niekiedy bardzo zabawnych uwag. Mamy tutaj kilka nawiązań do "Poszukiwaczy..." oraz "Świątyni zagłady", co spodoba się fanom wykreowanej przez Harrisona Forda postaci.

Twórcy oddali nam do dyspozycji trzy, wspomniane wcześniej lokacje. Najciekawiej prezentuje się ostatnia z nich, czyli Gwatemala. Wędrówka przez gęsto porośniętą dżunglę wygląda naprawdę niesamowicie. Naszym zadaniem jest odnalezienie wszystkich części serca oraz walka z ludźmi. Rozgrywka jest jednak bardzo liniowa, co przekłada się na brak jakichkolwiek ciekawych pomysłów. W "Uncharted" poruszaliśmy się po całej dżungli. Tutaj - wędrujemy z punktu A do punktu B. Jedynym utrudnieniem okazują się pułapki, które musimy ominąć, aby przejść dalej. Na szczęście w ekwipunku mamy notatnik, zawierający dokładne instrukcje, jak bezpiecznie dostać się na drugą stronę drogi. Gdy nasi sojusznicy próbują nas dogonić, warto jest rozglądać się za ukrytymi skarbami, które umożliwiają nam rozwój naszej postaci. Piorunujące wrażenie robi eksploracja tamtejszych świątyń, ukazujących kunszt wymarłych cywilizacji. Grając w starsze część serii "Tomb Raider" (patrz: "Underworld") narzekałem na spory brak konfrontacji z ludzkimi przeciwnikami. Całość opierała się bowiem wyłącznie na rozwiązywaniu zagadek, które w "Deadfall" pełnią mniej istotną funkcję. Jako, że gra to strzelanina pierwszoosobowa, nasza postać może bez żadnego problemu eliminować coraz to większą liczbę wrogów, co pozwala graczowi lepiej wczuć się w rolę. Na drodze stają nam żołnierze niemieccy, rosyjscy oraz mumie, sprawiający najwięcej problemów w walce. Likwidacja ludzi to dziecinnie prosta zabawa. Twórcy przekazali w nasze ręce całą paletę broni palnej. Poczynając od rewolwerów, a kończąc na wyrzutni rakiet. To, co zdobyło moją sympatię, to zadbanie o realizm. W związku z tym, iż akcja gry dzieje się w latach 30. ubiegłego wieku - nasze oręże stanowią wyłącznie stare giwery z tamtego okresu. W konfrontacji z hordą nieumarłych niezastąpiona okaże się latarka, gdyż tylko dzięki niej jesteśmy w stanie zabić przeciwnika.

Twórcy byli tak zaślepieni próbą przypodobania się fanom Indiany Jonesa, że zapomnieli o wyrazistych, dobrze nakreślonych postaciach. Bohaterowie gry są bezpłciowi, płytcy oraz papierowi. Nie sposób się z nimi utożsamić. Nasz protagonista próbuje zaskarbić sobie naszą sympatię błyskotliwym humorem, lecz nawet to nie idzie mu najlepiej. Na szczęście sytuację zdaje się ratować dr Hagen, który ze wszystkich bohaterów wypada najlepiej. W kwestii technicznej "Deadfall" prezentuje całkiem wysoki poziom wykonania. Niskie wymagania sprzętowe przyczyniły się co nieco do oprawy wizualnej, lecz graficznie gra nie wygląda tragicznie. Najlepiej dopracowane okazują się bronie oraz co ciekawe - elementy otoczenia. Przerywniki filmowe wyglądają bardzo archaicznie, zaś modele postaci nie powodują opadu szczęki.

Nie zawsze chcieć to znaczy móc. Panowie z The Farm 51 podjęli odważną próbę, której celem było zdobycie rynku gier przygodowych. Niestety, "Deadfall" wbrew wszelakim założeniom nawet nie zbliżył się do poziomu serii "Uncharted" bądź "Tomb Raider". Rozwiązywane zagadki nie mają zbyt dużego sensu, poziom trudność pozostawia wiele do życzenia, zaś eliminacja wrogich jednostek z czasem zaczyna nużyć. Bardzo skromny budżet został umiejętnie zamaskowany całkiem przyzwoitą oprawą graficzną. Teraz pozostaje jedynie wyciągnąć wnioski ze swoich poczynań. Potrzeba albo większego budżetu, albo mniejszych ambicji. Bowiem gdy chce się zawojować rynek, to trzeba mieć czym.
Opublikowana: 23 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
Według 8 osób ta recenzja jest przydatna
21.0 godz. łącznie (7.9 godz. w momencie publikacji recenzji)
Co tu dużo mówić - klasyka. Mimo wszelakich zachwytów, "H-L 2" potrafił jednak czasem nieźle wynudzić. Nie mniej jednak to gra, która znalazła pewien kompromis pomiędzy eksploracją pokaźnego świata gry, zbieractwem oraz pruciem ołowiu do licznych przeciwników, niekoniecznie ludzkich. Dziś można uznać ten tytuł za hybrydę "Fallouta" oraz "Far Cry'a", lecz żeby nie było wątpliwości - tylko pod pewnymi względami. Jak na owe czasy "H-L 2" oferował przepiękną oprawę graficzną, która dziś nie zestarzała się zbytnio. Sam klimat gry jest wyczuwalny, zaś produkcja niezwykle grywalna. Przechadzając się po tym wspaniałym świecie nieraz zapominałem o celu misji, oddając się bez reszty eksploracji tamtejszych terenów. Nawet dziś w tej legendarnej grze można się naprawdę dobrze bawić. Nie pozostaje mi nic innego jak z niecierpliwością (!) wyczekiwać "Half Life'a 3", który być może pojawi się jeszcze w tym stuleciu.
Opublikowana: 23 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
Według 7 osób ta recenzja jest przydatna
0.3 godz. łącznie
"The Ship" to gra najwyraźniej inspirowana kinem grozy. Otóż na pokładzie luksusowego liniowca odbywa się spotkanie, w którym uczestniczą członkowie załogi oraz pasażerowie, spędzający wolny czas na tym pięknym wycieczkowcu. Sielankę zakłóca pojawienie się pewnej tajemniczej osoby, która zaangażowała wszystkich zebranych do morderczego turnieju na śmierć i życie. Każdy jest jednocześnie myśliwym i zwierzyną. Musi on zlikwidować swój cel, jednocześniej uważając na innego łowcę...

+ Historia (owszem napisana na jednej kartce, lecz bardzo... oryginalna)

- Rozgrywka
- Głupie zadania
- Większość czasu spędza się na żmudnych poszukiwaniach
- Oprawa graficzna
- Inteligencja oponentów
- Czy to ma sens?!

Oczywiście zdaje sobie sprawę, iż "The Ship" to nieskobudżetowy produkt, lecz Steam powinien takich gier unikać. Wielkie dno, które nudzi, frustruje i zupełnie nie wciąga. Nawet osoby, które chwilowo nie mają w co grać powinni się wystrzegać tego typu "gier".
Opublikowana: 23 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
Według 9 osób ta recenzja jest przydatna
21.0 godz. łącznie (7.7 godz. w momencie publikacji recenzji)
Nadszedł czas na długo oczekiwane zmiany. Stary, poczciwy Agent 47 przeszedł już na w pełni zasłużoną emeryturę, nie odnajdując się w erze nowoczesnych gier wideo. Na szczęście rok 2012 upływa pod znakiem reaktywacji starych hitów, dzięki czemu do łask powraca zmęczony życiem funkcjonariusz Max Payne oraz subtelny, niezawodny w swoim fachu Hitman. Tym razem dopieszczono szczegóły i "Rozgrzeszenie" staje się najlepszą odsłoną serii od czasów fenomenalnej części drugiej. Pora zatem włożyć elegancki garnitur i uzbrojeni w swą niezawodną broń wyruszyć na, miejmy nadzieję, obfite łowy. Agent 47 nie narzeka na nadmiar adrenaliny. Pracujący jako niezawodny morderca mężczyzna zakrada się do celu, bezlitośnie pozbawiając go życia. Wszystko wydaje się w jak najlepszym porządku. Lecz nic nie trwa wiecznie. Pewnego dnia Agent 47 podejmuje się dość nietypowego zlecenia. Ma on za zadanie zlikwidować Dianę Burnwood - kobietę, która niejednokrotnie ratowała go z opresji. Ponadto była jedyną osobą, której mógł ufać. Cichy zabójca zostaje jednak zdradzony przez swoich zleceniodawców. Na domiar złego w życiu agenta pojawia się tajemnicza dziewczyna o imieniu Victoria, którą agencja zamierza zlikwidować. Rozpoczyna się wyścig z czasem...

Sprawia to, że niejednokrotnie mamy ochotę powtarzać ten sam etap. Do dyspozycji oddano nam także instynkt, pozwalający na oszukanie przeciwnika. Gdy wróg robi się podejrzliwy, wystarczy, że z niego skorzystamy. Unikniemy w ten sposób bezpośredniej konfrontacji. Jest to dość spore ułatwienia, ponieważ w odróżnieniu od poprzednich części cyklu zmiana odzienia nie czyni nas niewidzialnymi. "Rozgrzeszenie" to naprawdę świetny tryb fabularny, który stanowi istne wyzwanie dla zaznajomionych z serią graczy. Duża swoboda daje nam możliwość powolnego szlifowania umiejętności perfekcyjnego, zimnokrwistego zabójcy. Tym razem nasz bohater wydaje się bardziej "ludzki" w przeciwieństwie do poprzedników. Powrócono do klasycznego motywu walki o swoje, który z pewnością pozwala bardziej cieszyć się grą, bo jak to mówią: apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Twórcy "Rozgrzeszenia" przygotowali dla nas dodatkowy tryb zabawy o niezbyt ambitnej nazwie Kontrakty. Możemy wykonywać zlecenia przygotowywane przez graczy z całego świata, sami tworzyć kontrakty bądź uczestniczyć w zawodach kontraktowych, wykorzystując nabyte podczas wątku fabularnego umiejętności. Dzięki nim zarabiamy pieniądze, odblokowujemy stroje oraz możemy nabyć nowe, lepsze bronie, wzbogacając swój arsenał. Oprawa wizualna to także mocny punkt najnowszej odsłony. Postacie, bronie, otoczenie. Wszystkie elementy są świetnie odwzorowane i potrafią nacieszyć oczy. Niezależnie od tego, jakim dysponujemy sprzętem, i tak gra zrobi na nas niemałe wrażenie. Kusi realizmem i jakością wykonania.

"Hitman: Absolution" to najlepsza odsłona cyklu, która pozwala powrócić Agentowi 47 w szacunku i chwale. Po fenomenalnej części drugiej, przeciętnej "trójce" i co najwyżej dobrej "czwórce" straciłem nadzieję na to, że jeden z moich ulubieńców jeszcze mnie czymś zaskoczy. Programiści spisali się na medal, za co należą im się gromkie brawa. No to co, 47? Do następnego razu?
Opublikowana: 23 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
Według 17 osób ta recenzja jest przydatna
Według 3 osób ta recenzja jest zabawna
20.4 godz. łącznie (17.6 godz. w momencie publikacji recenzji)
Po dobrej "jedynce", świetnej "dwójce" i naprawdę udanych epizodach w postaci chociażby uwielbianego przeze mnie "AC: R" moja historia z serią zakończyła się. "Trójka" choć trafiła w okres historyczny - odpychała jakością wykonania, bohaterem oraz masą niepotrzebnych aktywności. Kolejne odsłony trafiały w gusta największych fanów, ja zaś oczekiwałem czegoś na wzór drugiej części - z wielkim miastem, fascynującą historią czy też przemyślanymi zadaniami pobocznymi. I tak oto mój faworyt starł się z groźnym przeciwnikiem, miotającym głupimi recenzjami i zarzutami, które nie mają dziś żadnego znaczenia.

+ Otwarty świat
+ Piękny Paryż
+ Ciekawe zadania poboczne (śledztwa itp.)
+ Bardzo ciekawy główny bohater (Choć Arno to nie Ezio)
+ Model rozgrywki
+ Ścieżka dźwiękowa
+ Rozbudowany model edycji postaci
+ Grafika,...

- która może podobać się tylko na bliskim planie
- Wolne ładowanie tekstur w oddali (przynajmniej na wysokich ustawieniach)
- Arno czasem odmawiał posłuszeństwa

"Unity" to gra, której trzeba dać szansę. Bugi zostały niemal całkowicie wyeliminowane. Fabuła, główny bohater, czasy WRF - to coś, czego się nie zapomina. Warto zagrać, zobaczyć, ocenić. Fani serii powinni brać w ciemno. Miłego gilotynowania i walki o ojczyznę!
Opublikowana: 23 stycznia 2017. Ostatnio edytowane: 23 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
Według 5 osób ta recenzja jest przydatna
18.0 godz. łącznie (18.0 godz. w momencie publikacji recenzji)
W oryginalnego "Dooma" nie miałem przyjemności zagrać, kontynuację pamiętam z czasów, kiedy to wspominało się tego typu pionierskie FPS-y, jak "Wolfenstein 3D" z początków lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Czwarty "DOOM" od początku był owiany tajemnicą. Z jednej strony to dobrze, bowiem wszelakie oszczędne materiały promocyjne zaostrzały apetyt, z drugiej jednak nie do końca uczciwie, albowiem do momentu premiery nie byłem w stanie określić, czy czwarta odsłona serii jest coś warta. Oczywiście miło się rozczarowałem i "DOOM" to solidna gra, jednak dosyć specyficzna, przez co uważam, że troszkę za nią przepłaciłem. Nie mniej jednak miłośnicy pierwowzoru powinni czym prędzej sięgać po młode dziecko ID. W telegraficznym skrócie:

+ Powrót do designu pierwszej części. (Zamknięte mapy itp.)
+ Przyjemność z gry, którą napędzają znajdźki i wyzwania runy
+ Lekki, dynamiczny model rozgrywki
+ Starcia z bossami
+ Udźwiękowienie
+ Zabójstwa chwały!
+ Oprawa wizualna,...

- która z czasem irytuje jednym i tym samym wykorzystaniem dwóch barw - żółtej i czerwonej
- Fabuła, historia odgrywa tutaj co prawda niewielkie znaczenie, ale jej mizerność sprawia, że gra miejscami nie wciąga
- Nużące etapy, na początku i na końcu gry
- Tryb Snapmap
- Multiplayer, który powinien wzorować się na "Aliens vs Predator", a nie na "Call of Duty"

Miłośnicy serii będą w siódmym ♥♥♥♥♥♥, niedzielni gracze powinni sobie darować. "DOOM" to solidna, wybuchowa, dynamiczna, efektowna rozpierducha przy akompaniamencie strzelb, karabinów i wyrzutni rakiet. Różnorodność wrogów, błyskawiczne tempo i satysfakcjonujące zakończenie powinny stanowić wystarczającą rekomendację. Około 15-sto godzinna kampania i zupełnie niepotrzebne, drętwe multi polane sosem w postaci trybu Snapmap, który równie dobrze można sobie... Miłego patroszenia demonów i zużywania ton amunicji!
Opublikowana: 23 stycznia 2017. Ostatnio edytowane: 23 stycznia 2017.
Czy ta recenzja była przydatna? Tak Nie Zabawna Przyznaj nagrodę
< 1  2  3  4 >
Wyświetlanie 21-30 z 39 pozycji